Autobus zatrzymał się dosyć spory kawałek od miejsca przeznaczenia. Nie wina przeto kierowcy, że przystanek końcowy był akurat tam a nie trzy kilometry dalej. I nie wina taksówkarza, którego pytała się o drogę jeszcze w mieście, że źle jej doradził. To nie była niczyja wina, a Katyusha to akceptowała. Poprawiła chwyt na rączce walizki i ruszyła w ostatni fragment podróży, pieszo. Nie było sensu ciągnąć małych i tandetnych kółeczek torby po śniegu, toteż bagaż, mimo, że nie rekordowo wielki, ale i nie tak znowuż mały, kolebał się z każdym krokiem Ukrainki i uderzał o jej nóżki. Nie przeszkadzała jej zbytnio pogoda, ani to, że broczy po łydki w puchatym śniegu, po ścieżynie, której, gdyby nie znaki co jakiś czas, nie było by w ogóle widać. Jakże ona się cieszyła na to spotkanie! W końcu od dawna nie miała okazji podróżować gdziekolwiek, a już na pewno nie w celach czysto rekreacyjnych. Jednakowoż szczęście Kateriny było powszechnie znane, a raczej jego brak, toteż nikogo nie zdziwiłoby, że po ujściu może 1/3 trasy, za dosyć głośnym warkotem, ucho torby odmówiło współpracy, teatralnie wręcz odłączając się od niej. Bagaż gruchnął o ziemię. Kobieta westchnęła, ściągnęła czapkę i przeczesała krótkie, płowe włoski. - To będzie długa droga... - westchnęła.